Choć nie jest to postapokaliptyczny świat, James został uprowadzony zaraz po porodzie i wychowany w schronie przeciwatomowym przez parę intelektualistów. Jego ulubioną i w sumie jedyną rozrywką poza nauką było oglądanie serialu o nazwie Miś Brigsby. Gdy służby mundurowe w końcu odbijają Jamesa ten dowiaduje się, że serial kręcony był w ukryciu przed nim przez jego porywacza-opiekuna. Próbując jednocześnie odnaleźć się w prawdziwym świecie i prawdziwej rodzinie, bohater postanawia nakręcić wieńczący serię odcinek Misia Brigsby'ego.
Wychowałem się na filmach, w których James dostawałby w papę na każdym kroku tylko dlatego, że jest odmienny. W zasadzie wychowałem się też w podobnej rzeczywistości. Tymczasem główny bohater jest wszędzie ciepło przyjmowany i rozumiany, jego rówieśnicy przyłączają się do niego, pomagają mu odzyskać równowagę, są wobec niego mili i przyjaźnie nastawieni. W filmie tym nastolatkowie zachowują się jak dorośli, a dorośli jak dzieci, a James Pope to taki hipsterski Forrest Gump. Jeśli to przekłada się na realny świat to cieszy mnie, że wychowa się w nim mój syn. Miś Brigsby to bardzo pocieszający, wzruszający i dający do myślenia komediodramat, który z miejsca zapisuje się w pamięci. Polecam!