Brakuje takich mścicieli w społeczeństwie. Takich, którzy mszczą się na najpaskudniejszych zwyrolach. Po cichu i sprytnie.
W krajach trzeciego świata nie brakuje. Kończy się tym, że wystarczy swojego wroga oskarżyć o gwałt lub coś tego rodzaju a wioska robi robotę.
Ten film zasadniczo wszystko upraszcza. Od razu widzimy kto zły, kto dobry, a ten zły to się nawet z tym nie specjalnie kryje. Nigdy nie ma wątpliwości co do winy, nasz mściciel wszystko ma na widelcu. Normalnie połączenie Colombo z jasnowidzem. Gdy przedstawimy już tak sprymitywizowany obraz rzeczywistości to faktycznie może się wydawać że takich brakuje. O ile nie dostrzeżemy tego sprymitywizowania i nie zastanawiamy się nad konsekwencjami.
Bo w realnym życiu dotarcie do dowodów winy jest trochę trudniejsze (zresztą reżyser nawet nie wyjaśnia skąd nasz John Doe wszystko wie - wie i już). A to oznacza, że nie ma takiej pewności co do winy poszczególnych osób. I co wtedy gdy taki mściciel się pomyli? Kto i na jakiej podstawie będzie weryfikował rzetelność ocen i adekwatność "wyroków"? Nie bez powodu obowiązuje domniemanie niewinności.
John Doe obserwował swoje ofiary i miał dowody. Ksiądz pedofil i zdjęcia dzieci, nagranie z pobicia młodego chłopaka, włosy dziewczynek. Niby oczywiste dowody dla sądu, ale drogi adwokat załatwiłby sprawę (o zgrozo będąc świadomym, że broni psychola), albo chociaż przedłużał o tyle, że taki socjopata śmiałby się w twarz sędziemu i krzywdził dalej. Był też pracownikiem opieki społecznej, więc tak jak w przypadku bitej kobiety wystarczyły mu jej słowa, łzy i siniaki. Zawsze miał pewność, że osoba którą zabija to niereformowalny i okrutny zwyrodnialec, który wymiga się przed zwykłym sądem.
Jakbyś oglądał uważnie, to wiedziałbyś że on sam "weryfikował", i że był skłonny ponieść odpowiedzialność w razie pomyłki. Sądy, lekarze, i prokuratura takiej odpowiedzialności nie ponoszą gdy wypuszczą "zresocjalizowanego" renegata.